Pobierz oryginalny załącznik.
W 1999 roku ukończyłam Gdańską Akademię Sztuk Pięknych i zastanawiałam się nad swoją przyszłością. Przerażała mnie klasyczna forma artystycznej kariery. Zamknięte, puste, bezludne galerie, wernisaże, na które przychodzą zawsze ci sami ludzie i poczucie, że nikt tak naprawdę pokazywanej tam sztuki nie przeżywa.
W 2000 roku zostałam zaproszona przez Piotra Szwabe, koordynatora i twórcę Festiwalu Malarstwa Ściennego „Węzeł Kliniczna” do udziału w I edycji Festiwalu. Namalowałam swój pierwszy mural pod tytułem „Zawsze interesowali mnie chłopcy” i odnalazłam formę ekspresji najbliższą mojemu charakterowi. Wyszłam ze swoją sztuką w przestrzeń miejską. Otworzyłam się na widza i nawiązałam kontakt z żywym człowiekiem. Brałam udział w pięciu edycjach Festiwalu i dzięki temu doświadczeniu mogłam zaobserwować jak „Węzeł Kliniczna”, skrzyżowanie arterii miejskich, zmienia się. W otwartej przestrzeni publicznej miasta, dotychczas anonimowej i szarej, powstała „Galeria Malarstwa Ściennego”. Na wielkich (średni wymiar 15 m2) betonowo-szarych trapezoidalnych bryłach artyści z całego świata malowali swoje prace. Zobaczyłam, że lubię wkraczać w przestrzeń publiczną – miasto wydaje mi się bardziej przyjazne, gdy ludzie malują na murach, tworzą własne otoczenie. To doświadczenie miało wpływ na wszystkie moje późniejsze działania. Dla muralesów malowanych na dużych wysokościach wyleczyłam nawet swój lęk wysokości.
W muralesach opowiadam swoje prywatne historie, bawię się formą, kolorem, dzielę się z widzem tym co mnie drażni, fascynuje, porusza. Na murach maluję mój osobisty dziennik, zapis mojego życia. Dążę do maksymalnej szczerości wobec siebie i wobec widza. Maluję wolno, czasem z linijką w ręku, dbam o każdy detal, siedzę przez wiele godzin na rusztowaniu. Ludzie pytają mnie: po co? Przecież zaraz ktoś to popisze, zniszczy. Trudno. Malując na ulicy, na ścianach automatycznie zgadzam się na to, że na moim muralesie powstanie coś nowego. Dla mnie ważny jest czas spędzony na ścianie. Co się stanie? Dokąd mnie ściana „zaprowadzi”?. Często wykorzystuję strukturę muru i jego kolorystykę. Eksperymentuję, bawię się kolorem. W większości sama finansuję swoje projekty i realizuję je na zewnątrz, w przestrzeni miejskiej. Współpracuję z różnymi instytucjami, ale nie jestem od nich zależna. Mural dał mi poczucie wolności.
Od wielu lat łącze twórczość z edukacją. Staram się przekazać młodym ludziom wiedzę i doświadczenie, a zarazem namawiam do poszukiwania własnych dziedzin ekspresji. Prowadzę wiele warsztatów dotyczących szablonu i z ogromną fascynacją obserwuję, jak moi uczniowie się otwierają i wzajemnie inspirują. Nowe media ułatwiły ludziom kreowanie swoich prac i nie muszą już umieć rysować, by zrobić dobry szablon. Dlatego do tej techniki można przekonać tak wiele osób. Często podczas moich warsztatów wciągam tzw. osoby towarzyszące, zarzekające się, że nie umieją malować i później z satysfakcją obserwuję, jak z roku na rok rozwijają swój talent.
W 2004 roku organizatorzy Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku poprosili mnie o prowadzenie warsztatów plastycznych w ramach „Letniej Akademii Szekspirowskiej”. Warsztaty dotyczą fenomenu Szekspira. Uczestnicy wykorzystują postacie i cytaty z dzieł słynnego Stratfordczyka. Dodatkową inspiracją są także oglądane w ramach Festiwalu Szekspirowskiego przedstawienia teatralne, na które mają darmowe wejściówki. Najpierw pracujemy nad projektami w mojej pracowni na terenie Stoczni Gdańskiej. W związku z tym, że z roku na rok mam coraz większą grupę, a zależy mi na przyjmowaniu nowych osób, uczestnicy poprzednich edycji pomagają mi w prowadzeniu zajęć.
Podczas dwóch pierwszych edycji („Teatr Stocznia” i „Szekspirodruk”) efekty warsztatów można było oglądać na wystawach w Kolonii Artystów na dawnym terenie Stoczni Gdańskiej. Nie były jednak prezentowane szerszej publiczności. Było mi szkoda, że ten ogromny potencjał się marnuje i dlatego w 2006 roku zaproponowałam Fundacji Szekspirowskiej, by pokazać prace młodych ludzi w przestrzeni publicznej. Przejście podziemne na skrzyżowaniu ulic Podwale Przedmiejskie – Okopowa to miejsce nieprzypadkowe. Znajduje się niedaleko działki, na której w przyszłości ma powstać Teatr Elżbietański, jest również symbolicznym przejściem z Gdańska Głównego na Dolne Miasto. Codziennie przemieszcza się przez nie tysiące Gdańszczan wysiadających z tramwajów i śpieszących się do pracy i na uczelnie. Kiedyś obskurne i straszące swoim wyglądem, po czterech latach zyskało status najbardziej teatralnego ze wszystkich przejść podziemnych w Trójmieście. Żeby spotkać Lady Makbet, Hamleta lub innego z bohaterów szekspirowskich wystarczy wejść do tunelu. Nie raz słyszałam słowa podziękowania, że udało nam się odczarować miejsce, które straszyło swoją brzydotą.
W 2007 roku Warszawski Aktyw Artystów (stowarzyszenie organizujące wystawy i spotkania ze współczesnymi polskimi malarzami, rzeźbiarzami, poetami) zaprosił mnie do udziału w Bezbośredniku Warszawskim. Miałam opowiedzieć o swojej twórczości. Forma była dowolna. Wymyśliłam, że wezmę do stolicy swoją młodzież-Młodą Załogę i wspólnie namalujemy murales. Z Załogą zrealizowałam już kilka projektów w Gdańsku, m.in przez rok pomalowaliśmy Szpital Leczenia Zeza i Niedowidzenia w ramach Szpitali Motylkowych, czy wspomniane wcześniej przejście podziemne na Okopowej. Zastanawiałam się, czego Warszawiacy nie mają, czego im brakuje, co możemy im podarować? To oczywiste - morza nie mają! I tak powstał projekt „Morze dla Warszawy”. Młodzież w czynie społecznym przyjeżdża do stolicy i ofiarowuje swoim współbratymcom to, co ma najcenniejszego. Pracę nad „Morzem dla Warszawy” rozpoczęłam w styczniu. Młodzież przysyłała mi swoje projekty do Londynu (tu na codzień mieszkam, pracuję w kawiarni i zarabiam na swoją twórczość), a ja starałam się w tym czasie o patronaty i sponsorów. Warszawski Aktyw pokrywał koszty materiałów i naszych przejazdów. Zostawałam po pracy i korzystałam ze swojego „biura”. W kawiarni miałam telefon, drukarkę, skaner, internet, dobrą jedzenie i pyszną kawę – rzeczy niezbędne, by powstał dobry projekt. Często zostawałam na noc, by rano w pidżamie otwierać kawiarnię. To wszystko dzięki przyjaźni z Lewinem, właścicielem tego miejsca. Coffee and Crayons nazywam swoją kawiarnią, bo większość ścian jest zapełniona moimi muralami. Zawsze po powrocie do Londynu mam w niej pracę. Dzięki mojemu „biuru” udało mi się pozyskać jako patronów medialnych Telewizję Polską Odział w Gdańsku, Program Trzeci Polskiego Radia, Gazetę Wyborczą, Fundację Bęc i Aktivist. Powstała nasza strona www.mlodazaloga.bzzz.net i logo. Pod koniec marca wpadłam do Gdańska i na dachu stoczniowym wraz z Magdaleną Małyjasiak zaaranżowałam sesję zdjęciową z Młodą Załogą. Fotografia z tej sesji pojawiła się na plakacie i zaproszeniu reklamującym akcję. Na tydzień przed rozpoczęciem malowania nie mieliśmy jeszcze muru i zastanawialiśmy się nad alternatywnym projektem „Morze dla Warszawy, a może jednak nie”. Na szczęście w ostatniej chwili ścianę pod przyszły mural na ulicy Zajęczej znalazła moja uczennica Ola Polańska, która specjalnie w tym celu pojechała do Warszawy. Zając wraz z Załogą wylądował na ulicy Zajęczej. Przyjechaliśmy do Warszawy w dziesięć osób i zamieszkaliśmy wszyscy razem w siedzibie WAA na ulicy Koziej. Wśród dziewięciu dziewcząt był tylko jeden chłopak. Po tym wyjeździe już nigdy nie był taki sam...
Plan był prosty. Przez cztery dni malujemy mural „Morze dla Warszawy”, później wernisaż i spotkania z publicznością. Równolegle do naszego pobytu w siedzibie WAA była prezentowana dokumentacja zdjęciowa Magdaleny Małyjasiak "Iwona Zając i Młoda Załoga" (2000-2007) pokazująca dorastanie i formowanie się grupy. Ze strony Warszawskiego Aktywu opiekę nad nami sprawował Tomek Fudala i dzielnie nam towarzyszył przez osiem dni naszego pobytu w Warszawie.
Już pierwszego dnia po przyjeździe weszliśmy na mur, by go oczyścić i zagruntować. Nie dane nam było długo popracować, ponieważ zostaliśmy zatrzymani przez straż miejską wezwaną przez czujnego obywatela. Po godzinie, kiedy organizatorzy dostarczyli nam wszystkie zezwolenia, wróciliśmy do pracy. Z czasem mieszkańcy nas polubili. Przynosili nam jedzenie i picie. Odwiedziła nas ekipa filmowa z Gdańska i przez dwa dni kręciła malowanie muru. Materiał filmowy został wykorzystany do filmu dokumentalnego „Iwona Zając i Młoda Załoga”. Mieszkańcy Powiśla zagadywani przez reżyserkę Joannę Cichocką-Gulę żywo reagowali na pytanie czy podobają im się nasze malunki. Pani z pieskiem martwiła się czy mural przetrwa, a szkoda by było, jakby ktoś go zniszczył, bo taki ładny... Starszy pan powiedział, że to trafia do jego pokolenia, że są spokojne kolory, piękne motywy. Na wernisaż przyszło mnóstwo ludzi, ale nie dane nam było świętować zakończenia akcji, bo już czekała na nas Praga...
Przyjechaliśmy do Warszawy w czwartek, a w piątek zadzwonił do mnie Burmistrz Pragi Północ Artur Buczyński z propozycją spotkania. Dowiedział się o naszej akcji i zaprosił do malowania muru na Pradze.
Mieliśmy być częścią większego projektu rewitalizacyjnego. Urząd Miasta postanowił przychylnie rozpatrzeć prośby mieszkańców Brzeskiej i stworzyć plac zabaw oraz mini boisko do piłki nożnej i koszykówki. Dotychczas dzieci bawiły się w rozpadającym się starym młynie, a w piłkę grały na ulicy.
Artur Buczyński zaproponował nam żebyśmy poprowadzili warsztaty i wymalowali ścianę kamienicy oraz płot otaczający plac, na terenie którego w przyszłości miało powstać boisko. Artur ujął nas tym, że był w całą akcję bardzo zaangażowany. Pojechał ze mną po pracy po farby i spraye i zapłacił za nie z własnych pieniędzy. Przyszedł wraz z żoną na nasz wernisaż na Zajęczej i spotkanie w WAA. Praga to trudna dzielnica, a praca z praską młodzieżą to duże wyzwanie. Gdybym wcześniej nie była koordynatorem świetlicy w Gdańsku-Wrzeszczu i nie prowadziła przez parę lat zajęć edukacyjnych dla podobnych dzieciaków, to pewnie bym się bardziej obawiała malowania na Brzeskiej. Wiedziałam, że czeka nas ostra szkoła życia. I że moja młodzież po wymalowaniu 24 metrowego muru na Zajęczej i po wcześniejszych przygotowaniach jeszcze w Gdańsku, będzie bardzo zmęczona. Spytałam się „załogantów” czy dadzą radę. Powiedzieli, że tak! Nie pozostało nic innego jak ruszyć na Pragę. Morze zaczęło opanowywać okolicę i rozlewać się po Warszawie.
Na drugi dzień po wernisażu na ulicy Zajęczej mieliśmy spotkanie z dziećmi i młodzieżą z ulicy Brzeskiej. W galerii Melina Sztuki rozpoczęliśmy warsztaty z szablonu. Najpierw planowałam zrobić szablony z ich twarzami, ale nastolatkowie zasugerowali, że malowidła z ich podobiznami mogą wzbudzić kontrowersje wśród kolegów i sprowokować do dwuznacznych komentarzy.
Skupiliśmy się wiec na tagach i wszechobecnej Legii. Prowadząc warsztaty w wielu miastach zauważyłam, że symbole związane z piłką nożną odgrywają ogromną rolę. Coś co jest często odbierane jako akt wandalizmu, o ironio, staje się początkiem procesu twórczego i otwarcia dziecka, czy młodego człowieka na sztukę. Przez cztery dni drzwi Meliny Sztuki nie zamykały się. Równolegle do warsztatów praska młodzież, pod naszym nadzorem, odbijała swoje szablony Na płocie stojącym wzdłuż kamienicy pojawiły się napisy „Boże kopsnij rozum”, „Ich trzech” odbite przez, jak się sami określili, VIP-ów z Brzeskiej, kolorowe imiona i ksywki. W tym samym czasie malowaliśmy morze i plażę – mocno okrojoną replikę powstałego na Powiślu muralu. Nie było czasu na cyzelowanie naszych malunków. W tym projekcie najważniejsze było, że mieszkańcy z Brzeskiej tworzą swoje miejsce i biorą za nie odpowiedzialność. Nie staraliśmy się im nic narzucić i dlatego też „Morze dla Warszawy” zmieniło się na Pradze w „Morze dla Brzeskiej”. Chcieliśmy dać im narzędzia i pomóc przy pracy. Burmistrz załatwił dwie ciężarówki piasku i nasz mural kończył się plażą. W zapanowaniu nad masą dzieci i nastolatków pomagały nam praskie mamuśki, ale zabrakło ich w dniu wernisażu...Od rana coś wisiało w powietrzu. W pewnym momencie zostałyśmy na ścianie same. Reszta poszła na obiad. Zostało z nami paru chłopców. Nagle ktoś zaczął rzucać w nas jajkami, a później dachówkami. Czuło się, że część Brzeskiej chce nam pokazać kto tu rządzi. Byłyśmy już bardzo zmęczone (załoga w międzyczasie się trochę wykruszyła i nasz jedyny mężczyzna musiał wrócić do pracy w Gdańsku). Chłopcy dzielnie nas bronili, ale część dzieciaków przestała nam patrzeć w oczy. Wiadomo, byłyśmy tam tylko przez chwilę, a oni żyją w tym ekosystemie na codzień. Trochę nie wiedziałam, co mam zrobić. Powiedziałam dziewczynom, że kto chce, niech się schowa w Melinie Sztuki. Jeden pan przyniósł nam parasol plażowy. Na szczęście nie trwało to długo i nikomu nic się nie stało. A sam wernisaż połączony z happeningiem "Plaża przy Brzeskiej", autorstwa Artura Buczyńskiego, ściągnął tłumy. Dzieci robiły babki, kąpały się w piasku jak w wodzie, grały w piłkę plażową, a zdumieni filmowcy z ekipy "Kryminalnych", nie mogli uwierzyć, że to nie oni przyciągnęli tłumy na Brzeską. Po wernisażu burmistrz zawiózł nas na Dworzec Warszawa Wschodnia. Chłopcy z Brzeskiej dojechali za nami tramwajem i pożegnałyśmy się z nimi już na dworcu. W barze kupiliśmy procentowe cappucino z pianką i jako świeżo wyedukowane dziewczęta z Gdańska klęłyśmy jak szewcy niczym nieskalanym slangiem z Brzeskiej. Robiłyśmy to tak profesjonalnie, że miejscowi bywalcy baru i smakosze procentowej kawy musieli nas uspokajać.
Po naszym wyjeździe mieszkańcy Brzeskiej wraz z urzędnikami zabrali się do sprzątania terenu przy naszym murze. Na tak przygotowany teren weszła specjalna ekipa budowlana i w dwa tygodnie wybudowali bezpieczny plac zabaw i mini boisko. W ciągu 46 dni miejsce zmieniło się nie do poznania. Burmistrz skomentował ten fakt słowami „W jednym miejscu i w jednym czasie spotkało się bardzo dużo ludzi dobrej woli i wytworzyła się tam gigantyczna pozytywna energia, która potrafi przysłowiowe góry przenosić”.
W marcu 2008 roku ekipa telewizyjna programu „Paczka" przywiozła dla mnie prezenty i list zamknięte w niebieskiej skrzynce z zaznaczonym rokiem 2007. Po dacie i przedmiotach miałam odgadnąć kto ją do mnie wysłał. W środku był słoik z niebieskim piaskiem i z mała flagą z napisem „Brzeska”, spray, podkładka pod mysz z obrazem bawiących się dzieci na tle „Morza dla Brzeskiej” i list:
Drogi Zającu,
Jestem bardzo ciekawy, czy gadżety z paczki naprowadziły cię na mnie. Mam nadzieję, że morze w słoiku obudziło miłe wspomnienia czasu, jaki spędziliśmy razem na Brzeskiej. Dziękuję, że wspólnie z Młodą Załogą tak chętnie zaangażowaliście się w projekt Brzeska. Wiele się wtedy od Ciebie nauczyliśmy, a moje dzieciaki zobaczyły, jak fajnie jest tworzyć coś razem. Kiedy widzę mural, zawsze się uśmiecham. To było kilka naprawdę szalonych dni. Nie da się o nich zapomnieć, bo dzieciaki pilnują swojego morza jak prawdziwego skarbu. Pomimo zmęczenia pracą na ulicy Zajęczej bez chwili wahania podjęliście wyzwanie. Myślę, że nie wiecie nawet, jak ważne to było dla dzieciaków z Brzeskiej i dla mnie.
Dziękuję i pozdrawiam
Artur Buczyński
Zagadka nie była zbyt trudna.
W 2008 roku skontaktował się ze mną Wiktor Sybilski, niezależny kurator i historyk sztuki należący do Fundacji Sztuki „Arteria”. Spodobała mu się strona poświęcona mojemu muralesowi „Stocznia”, więc napisał do mnie maila z pytaniem, czy nie chciałabym namalować muralu na Grochowie.
Na ścianie zewnętrznej sali gimnastycznej pojawiło się graffiti. Wiktor wymyślił, żeby je pokryć obrazem współgrającym z duchem miejsca. Znalazł prywatnego sponsora gotowego zapłacić za realizację projektu.
Budynek szkoły znajduje się na tyłach Pomnika Budowy Szosy Brzeskiej -14- metrowego czarnego obelisku odlanego z żeliwa. Postawiony z inicjatywy Staszica dla uczczenia budowanej w latach 1820-23 brukowanej szosy prowadzącej z Warszawy do Brześcia.
Podczas mojej pierwszej wizyty na Grochowie Wiktor oprowadził mnie po całej dzielnicy i opowiedział historię tego miejsca. Ogromne wrażenie sprawiła na mnie informacja, że do dzisiaj mieszkają tu potomkowie rodzin, które osiedliły się na tych terenach już pod koniec XVIII wieku. Zachodziliśmy do małych rodzinnych zakładów i sklepików. Wchodziliśmy na klatki schodowe kamienic i na ich podwórka z małymi ogródkami. Zauważyłam, że Grochowianie identyfikują się ze swoim otoczeniem, czując do niego prawdziwe przywiązanie. Byli autentycznie zainteresowani, jak zmienię skwer przy ulicy Grochowskiej. Wiktor jako prawdziwy miłośnik Grochowa miał wspaniałą dokumentację dotycząca historii tego miejsca. Zabrałam ją do Gdańska i godzinami studiowałam przedwojenne zdjęcia.
Pomnik upamiętnia zbiorowy trud wszystkich pracujących przy budowie szosy. Mówi się o nim, że jest pomnikiem pracy... Stąd w moim muralesie pojawiła się piękna przodownica z obrazu Fangora. Wykorzystałam płaskorzeźby zdobiące obelisk autorstwa Pawła Malińskiego, przedstawiające panoramy Warszawy, Siedlec i Brześcia, ale i postać ludzką - robotnika pchającego taczkę. Zwiedzając Grochów odniosłam wrażenie, że tu wszyscy mają działki albo przydomowe ogródki, dlatego na ścianie umieściłam parę emerytów wśród kwiatów. Sam motyw obelisku powtórzyłam trzy razy pod różnym kątem tak, aby wskazywał drogę cienia rzucanego przez pomnik.
Ponieważ mur, na którym miałam malować należy do Zespołu Szkół nr 12 im. Olimpijczyków Polskich, od początku chciałam, żeby razem ze mną malowała tutejsza młodzież. Szkoła zasponsorowała materiały na warsztaty i użyczyła nam salę, w której z trójką licealistów pracowałam nad projektami. Dałam im wolność wyboru tematu, zależało mi głównie na tym, by poznali technikę szablonu. Mieliśmy bardzo mało czasu, ale udało się. W czasie wernisażu wokół muru zebrali się uczniowie, nauczyciele, nasi sponsorzy z pobliskich sklepików, dyrekcja szkoły. Nie zabrakło przedstawicieli władz dzielnicy Praga Południe oraz mieszkańców. Po wernisażu młodzież pomogła Wiktorowi wycinać jego szablon - tablicę z tekstem opisującym w skrócie historię miejsca.
Wiktor w swojej „Tablicy fundacyjnej” nawiązał także do graffiti, które kiedyś się tu znajdywało „Grochów hard core crew”. Byliśmy świadkami rozmowy emerytowanego profesora arabistyki z sąsiadem, kiedy mu tłumaczył, że to znaczy: „twarda paczka z Grochowa”.
W trakcie malowania muralesu co chwilę podchodzili do mnie mieszkańcy Grochowa. Jedna pani koniecznie chciała, żebym namalowała pieska i piesek się pojawił.
Dla mnie to było bardzo ciekawe doświadczenie, że dwójce ludzi, którzy się wcześniej nie znali i za którymi nie stoi żadna instytucja, udało się zaangażować i połączyć w tak krótkim czasie tyle osób w powstanie projektu „Obelisk”. Mam nadzieję, że poruszył on prawdziwą twórczą lawinę i być może za kilka lat mur pokryją nowe prace.
Za każdym razem miejsce, w które wkraczam ewoluuje. Interweniując w przestrzeń miejską staram się zmienić jej estetykę nawiązując dialog z historią tego miejsca. Ważne jest dla mnie, by obudzić w mieszkańcach i uczestnikach projektu poczucie, że mogą mieć pozytywny wpływ na wygląd otoczenia. Nauczyłam się, i tą wiedzę przekazuję swoim uczniom, że aby oswoić industrialne, często zaniedbane przestrzenie, nie potrzebne mi są ogromne nakłady finansowe i wsparcie instytucji. Oczywiście jest przyjemniej, gdy takowe jest, ale tak naprawdę dużo zależy od nas samych.
Iwona Zając ( ur. 1971) - malarka. W 1999 roku ukończyła ASP w Gdańsku. Od 2002 rezydentka Kolonii Artystów (obecnie Młodego Miasta) na terenie Stoczni Gdańskiej. W swojej twórczości podejmuje problematykę społeczną i feministyczną. Często bohaterem swych prac czyni siebie samą lub swoich przyjaciół (www.iwona-zajac.com. Od 2000 roku zajmuje się malarstwem ściennym. Swoje muralesy pokazywała w Polsce i za granicą. Do najbardziej znanych jej projektów należy Stocznia - seria szablonów na zewnętrznych murach Stoczni Gdańskiej, zawierających opowieści stoczniowców związane z ich życiem i pracą (www.karandasz.bzzz.net).
W ciągu paru ostatnich lat temat jej muralesów się zmienił i ogniskuje wokół rodziny („Mama”, „Cudzoziemka”, „On mnie tego nauczył”). Artystka mieszka i pracuje w Gdańsku i Londynie. Pomimo częstych konaktów telefonicznych i internetowych z najbliższymi brakuje jej ich fizycznej obecności, bliskości, dotyku. Zaczeła więc umieszczać ich w swoich projektach i zabierać ze sobą do miejsc, w których maluje swoje muralesy. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W 2008 roku została nominowana na Gdańszczanina Roku 2007.
